Pierwsza rocznica I Komunii św. 14 i 15.05.2017 r.

            Przyjęcie po raz pierwszy Pana Jezusa w Komunii św. jest zawsze ogromnym przeżyciem i zapada na zawsze w naszą pamięć. Czasami jednak nie do końca uświadamiamy sobie, jak wielkim darem jest dla każdego z nas to eucharystyczne spotkanie. Niekiedy po prostu troszkę nam powszednieje. Dlatego dobrze się stało, że i w tym roku bardziej uroczyście i wspólnotowo, jako już uczniowie klasy czwartej, przeżywaliśmy pierwszą rocznicę tego wydarzenia z naszego życia. To prawda, że czujemy się starsi, to prawda, że patrzymy już na tych, którzy są po nas, ale przecież Jezus pozostaje ten sam…

             Świętowanie rozpoczęliśmy już w niedzielę 14 maja. Po południu zebraliśmy się z całymi naszymi rodzinami przed kościołem, aby wyruszyć „w nieznane”. I to dosłownie, bo ksiądz Jarek znany ze swej tajemniczości, oczywiście w ogłoszeniach nie podał nam, gdzie będzie nasze wspólne ognisko. Abyśmy jednak w drodze się nie pogubili, otrzymaliśmy żółte tasiemki do oznaczenia naszych samochodów i wskazano nam miejsce pierwszego postoju. Tam na szczęście przywitała nas „luboska drogówka”, bynajmniej nie z mandatem, ale z obrazkiem z modlitwą za rodzinę. Z uśmiechem podpowiedzieli dalszą trasę. Po drodze jeszcze jeden punkt kontrolny i zawitaliśmy do naszej zaprzyjaźnionej agroturystyki „Dworek wśród jesionów”. Domyślaliśmy się, że to może być to miejsce, lecz radość nasza się przez to nie umniejszyła, bo wracamy tutaj zawsze z ogromną sympatią i jak najlepszymi wspomnieniami.

Po dotarciu na miejsce najpierw przywitaliśmy się ze zwierzętami, które są naszymi dobrymi znajomymi. Następnie sprawdziliśmy, czy nikt się nie zgubił.

Zastanawialiśmy się, czy będą jakieś niespodzianki, bo nasz ksiądz zawsze bardzo je lubił i zwykle wyciągał jakiegoś królika z kapelusza… Nie myliliśmy się i tym razem. Wśród zwierząt pojawiła się Mrówka. Tak ma na imię klacz, na której każdy chętny mógł się przejechać. W prawdziwym siodle, z prawdziwą dżokejką na głowie i radością w sercu. Mrówka była naprawdę pracowita i nikomu nie odmówiła swego grzbietu. Od czasu do czasu spoglądała spod grzywy  swymi końskimi wielkimi oczyma, czy aby mocno trzymamy się w siodle.

Jak piknik, to piknik. Nie mogło zabraknąć także i jedzenia. Rodzice zabrali się do kulinarnych przygotowań, a my zachęceni przykładem dorosłych ( i głodem też ) dzielnie im pomagaliśmy. Najmłodsi też nie pozostali obojętni na ten wir kuchennego zamieszania. W ruch poszły naczynia, napoje, gofry, kiełbaski, placki, jednym słowem wszystko, co z nami przyjechało.

Pogoda była oczywiście słoneczna, w brzuchach już nie burczy. Nic tylko czas rozpocząć zabawę. Miejsca dużo, więc dla każdego coś miłego. Miny dorosłych pokazują, że też się świetnie bawili, pogadali sobie, odpoczęli, no i nasze młodsze rodzeństwo troszkę się dotleniło.

Czas leci, a do domu nie chce się wracać. W końcu niedziela. Skoro więc razem przyjechaliśmy, nadszedł czas na wspólną zabawę. Boisko ułożyliśmy raz dwa na trawie i rozpoczęła się prawdziwa gra w dwa ognie. Dorośli kontra dzieci. Czyżbyśmy z góry byli skazani na przegraną? Okazuje się, że nie. Nie podejrzewaliśmy, że rodzice włożą tyle energii i zaangażowania, by wygrać. Widzieliśmy jak za uśmiechniętymi oczyma kryją się zaciśnięte do walki usta. Nie pomogło im. Tym razem, to dzieciaki były górą. Ale frajda była naszym wspólnym zwycięstwem. Uśmiechnięte twarze są najlepszym komentarzem. Podziękowaliśmy gospodarzom miejsca i chętnie przyjęliśmy ich zaproszenie na następny raz. Oby jak najszybciej.

W poniedziałek, kiedy przypadała dokładnie rocznica naszej I Komunii św. zgromadziliśmy się na wieczornej mszy św. W szczególny sposób pamiętaliśmy o tych spośród nas, u których przez ten rok przyjaźń z Jezusem eucharystycznym troszkę osłabła. Modliliśmy się, by każda niedziela łączyła się ze mszą św. a każda msza św. łączyła się z Komunią św.