Używając języka alpinistów, to było prawdziwe okno pogodowe, które otworzyło się nad naszym niedzielnym wypadem za miasto. Prawie w komplecie zebraliśmy się przed kościołem i rodzice zawieźli nas do pobliskiego Ośrodka Edukacji Przyrodniczo-Leśnej w Dąbrowie. Pierwszą rundę naszych potyczek zdecydowanie wygrali nasi rodzice. Gdy rozpakowali swoje kosze z jedzeniem, stanęliśmy bezradni wobec pysznych zup, chleba własnej roboty i domowych wypieków. O kiełbaskach nie wspomnimy. Zakasowali nas tą kuchnią i ulegliśmy wchodząc w tę krainę smaków.
Druga runda należała jednak do nas. Poznawanie pięknego terenu z mostkami, jesienną przyrodą i „żywymi tunelami” poszło nam błyskawicznie. Tym razem rodzice byli bez szans. Remis.
W trzeciej rundzie wyszliśmy na prowadzenie. Piłka i chusta nam się nie nudzą i jeśli chodzi o wspólną zabawę, to scenariusze pisało samo życie. Zresztą, uśmiechy mówią same za siebie…
Czwarta runda znów należała do rodziców. Piłka co prawda była jedna, pola do gry w „dwa ognie” równe, ale rodzice w tym dniu byli nie do ogrania. Pewnie dlatego, że zachowali więcej sił. I znowu remis…
Piąta runda nie zmieniła wyniku. Po ciepłej strawie, ks. Jarek rozpoczął gawędę, w której skierował swoje słowa zarówno do nas, jak i do rodziców. Nawet nie zauważyliśmy, jak na dworze zrobiło się ciemno. A więc remis? Tak, ale dla wszystkich zwycięski…